Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/77

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    opisywać Herman, jaką niedorzeczność popełnił idąc z bukietem do Violi.
    Sylwan się oburzył.
    — Nie gniewaj się bracie! na Boga! nie gniewaj! popełniłem niegodziwe szaleństwo, ale to będzie ostatniem. Odtąd po policzku jaki mi dała, — szanuję ją.
    — Jakto! po policzku? krzyknął Sylwan.
    — A! au moral! kazała mi iść precz za drzwi.
    Westchnął Herman i dodał:
    — Tyś szczęśliwy, pracujesz, jesteś spokojny, — w zgodzie z sobą; ja... rzucam się jak zwierz w klatce... wielce przebaczyć mi można... Niepowinieneś nigdy się gniewać na mnie, ale mną kierować i prowadzić.
    To dobre słowo rozbroiło Sylwana.
    Nie dano im się wszakże rozmówić dłużéj, gdyż Dołęga pod rękę z Kuczabą weszli śmiejąc się do tego pokoju, i ogólniejsza wszczęła się rozmowa...