Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczę rzuciło nagle robotę, wstało wyprostowane, groźne, z zachmurzoną brwią.
— Możesz pan głosić co mu się podoba! zawołała podniesionym głosem — nie wstydzę się tego co czynię. Ta groźba tak pana pięknie maluje, iż się dziwić nie będziesz, gdy mu powiem, że zasłużyłeś na moją wzgardę...
Załamała ręce...
— Za kogoż mnie masz, zawołała podstępując krok ku niemu — za kobietę, która gdyby jednemu dała serce... trzymałaby je otwarte dla wszystkich?... Precz! precz!
Tak gwałtowne były te słowa, ruch i twarz tak groźne się stały, że Herman uląkł się i pożałował swojéj lekkomyślności. Bukiet wypadł mu z rąk.
— Daruj mi pani — odezwał się cicho, — bądź lepszą i wspaniałomyślniejszą niż ja byłem... Miłość może przyprowadzić do szału...
Viola opamiętała się, ręce jéj opadły, poszła do okna płacząc i powtarzając: — Miłość! to ma być miłość!
Herman zawstydzony, wzburzony, upokorzony, wymknął się po cichu, a Szerszeń drzwi za nim na klucz spuścił.