Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczę razem z Pawłową w okularach, robiło około sukienki... nastraszyło się stukiem, podniosło oczy — wyelegantowany Herman, z uśmiechem na ustach, stał w postawie pokornéj, wyciągając bukiet ku niéj.
— Pozwoli pani złożyć u stóp swych w ofierze...
Aktorka odzyskała zwykłą zimną krew i akcent szyderski.
— Nie, panie — nie pozwolę! rzekła chłodno... a najprzód spytam, czy się tak godzi nachodzić moje spokojne mieszkanie?... Jakkolwiek biedna i nic nie znacząca... w oczach pana, mam prawo jak każdy do poszanowania mego progu, bom w tém mieszkaniu panią. Raczysz pan...
Wskazała drzwi...
Herman się z gniewu zaczerwienił.
— Gościnną pani jesteś, ale tylko dla wybranych gości...
— Tak, być może, odparła Viola: nikt mi nie ma prawa rozkazywać, przyjmuję — kogo mi się podoba...
— A ja nie mam téj łaski...
— Nie — panie! zimno mówiła Viola.
— Dla czego?
— Dla czegobym się miała mu tłómaczyć?
— Choćby dla tego, z gniewem dodał Herman, żem widział panią z rana... i mogę głosić przed całym światem... kogo pani swą łaską zaszczycasz...