Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszelkiéj przesady, bo sama przez się, przez autora już rola ta, tak jest dobitnie nacechowana, że najmniejsze przebranie miary uczyni ją karykaturą?
— Masz pani zupełną słuszność — ale jestże ta rola dla niéj stosowna? spytał Sylwan.
— Ja muszę grać co mi każą, odpowiedziało dziewczę... gdy nie ma komu, grywam zgrzybiałe staruszki...
Sylwan ruszył ramionami.
— Grałam na przemiany Anielę i Klarę w Ślubach panieńskich Fredry, odezwała się Viola... grałam w nich nawet ciocię... zdaje mi się, że kiedyś każą mi grać któregoś z Huzarów, gdy zabraknie artysty... ale cóż robić? — tak się u nas żyje!
Viola spojrzała na Sylwana całym wzrokiem swéj duszy, ale to, czém sądziła że go pociągnie ku sobie, przeraziło go tylko. Sylwan miał ku niéj braterskie, niemal ojcowskie przywiązanie, serce jego było gdzieindziéj. Po raz pierwszy postrzegł, że w biednéj sierocie mógł obejściem przyjacielskiem rozbudzić więcej niż trochę wdzięczności. Tak było w istocie. Viola dotąd nie mogła pokochać nikogo ze stręczących się jéj kochanków płochych i śmiesznych; ten młody człowiek poważny, nie prawiący jéj słodyczy, nie ubiegający się o serce, pomagający jéj skrycie a skromnie i unikający nawet podziękowania — pierwszy rozbudził serce uśpione. Takiego jakiegoś cichego, umiejącego kochać, zasługującego na ufność marzyła zawsze dla siebie kochanka...