Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Będę je piła w pokoju... westchnęła Viola; a pan przygotuj się do tego, że po mieście rozgłoszą o romansie jego ze mną... Ruszyła ramionami. Cóż mi tam! mnie to już nic nie zaszkodzi — a żal mi pana!
— Przecięż i mnie szkodzić nie może to, czémbym chyba miał prawo się pochlubić — odpowiedział Sylwan — ale głównie idzie tu o wody pani.
— A! cóż tam! co tam! mniejsza o to! śmiejąc się poczęła Viola. Dziękuję panu, pan jesteś dobry, serdecznie dobry człowiek... bardzom mu wdzięczna:.. Pięknemu, cichemu ogródkowi, w którym mnie tak było dobrze chodzić, a panu Pawłowi drzemać — trzeba posłać — Adio!... i wrócić do izdebki...
Przygotuj się pan pokutować za swój dobry uczynek...
Sylwan się skłonił tylko. Przyniósł kilka książek, które milcząc położył na stoliku, i chciał się wycofać zaraz, ażeby nie być natrętnym. Jakaś chmurka smutku przesunęła się po czole biednéj dziewczyny, niedostrzeżona nikomu — trochę boleśnie jéj było, że Sylwan tak od niéj się śpieszył, tak prędko uciekał.
— Usiądźże pan trochę i odpocznij, odezwała się rzucając nań wejrzenie nieśmiałe i smutne a łzawe. Mam się pana poradzić o moją rolę...
Każą mi grać pannę Martę w Pierwszéj lepszéj Fredry... Wszak prawda, że w niéj trzeba unikać