Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawcież wy sobie treny — przerwał Dołęga, — ja muszę iść za interesami...
Powlókł się pomału, śmiejąc tak, że w wąsach nie widać było uśmiechu.
Nie jeden Lubicz i Paprzyca — lecz cały obóz lamentował dnia tego i następnych. Próbowano wysyłać świeckie i duchowne osoby do starościnéj, ale zacna staruszka choć wylękniona brała stronę Hanny, broniła trochę swojego zięcia nawet, utrzymując, że to obłąkanych właśnie nawróci... że Sylwana żona uczyni najgorliwszym konserwatystą... i że, Pan Bóg da, wszystko się to jak najpomyślniéj ułoży... O zerwaniu z pomocą starościny ani myśleć nie było można. Uznano ją za zbyt słabą...
Herman po dokonaniu tych wielkich czynów, znikł jakoś z horyzontu... Dokąd wyjechał, niewiedziano; pewność była jednak, że wyjazd jego zszedł się dziwnie z zamknięciem teatru i przeniesieniem go do jednego z prowincyonalnych miasteczek. Sylwanowi oznajmił, że dla interesów matki musi się udać w Krakowskie...
Dwa śluby, Sylwana z Hanną i Olesia z wdową, odbyły się bardzo cicho i prywatnie... Obie pary wyruszyły podług teraźniejszego obyczaju na boży świat... aby swe szczęście ukryć przed szpiegującemi ludzi oczyma... Starościna udała się na wieś, hrabina zupełnie zamknęła dom, do którego teraz nikt prawie oprócz duchownych nie uczęszczał.
Hermana przez cztery miesiące nie było, pisywał