Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak nizko tą białą rączką swoją... że się już podźwignąć z upadku nie potrafię...
— Jeszcze raz panu powtarzam; nierozumiem was! Zawiniłam? daruj mi...
— Ale pani winna nie jesteś! przerwał Sylwan — jam winien, pozory były przeciwko mnie, gniew pani słuszny, oburzenie konieczne było... Pani nie jesteś winna, powtarzam — a mimo to jam się od téj chwili boleści miał czas rozmyślić i poznać położenie moje... Pani nie możesz rozstać się z tém co ją otacza, a ja w tém kole przyjęty być nie mogę...
— Ale gdzie są te koła, podziały społeczne, światy o których pan marzysz! odparła Hanna. Należymy do jednego świata, do jednego koła.
— A do dwóch różnych obozów... rzekł Sylwan. Na mnie ciąży to, żem demokratyczne zasady poślubił, na mnie ciąży, żem w postęp i nowe doktryny uwierzył, gdy to co was otacza wierzy w powrót ku starym porządkom i błogosławieństwom patryarchalnego żywota...
— I dla tego, że ludzie biją się o teorye, my się pożegnać mamy na zawsze? spytała Hanna. Panie Sylwanie! to doprawdy śmiechu godne!
— Pozwólże mi się pani tłómaczyć — począł Sylwan spokojnie. Przypominasz sobie pani, że w dawnych wiekach religia stanowiła zaporę do małżeństwa... rzadko kiedy kojarzyły się związki między osobami wyznań różnych. Krzyczano na nietole-