Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szego wystąpienia pani gdym ją w teatrze zobaczył, wzruszyłaś mnie, podbiłaś i — na cóż się będę taił — zakochałem się szalenie.
Viola ramionami ruszyła.
— Pan! pan? hrabiątko takie w Cygance jak ja? cha! cha! Fantazya...
Po chwili dodała Viola, białemi palcami mnąc chusteczkę, któréj końce trzymała:
— Prawda, że my artystki uchodzimy za płoche... żeśmy ubogie i spragnione życia, że wiele z nas się sprzedaje za godzinę rozrywki — lecz panie hrabio, ja jestem wyjątkowo dzika i tak naiwna, że wolę nędzę moją niż upodlenie... Pocóż pan będziesz czas tracił?... Wychowana w nędzy — otrzaskana ze słowy ostremi, nie waham się mówić co myślę... nie jest to wdzięczne, ale pocóż pana będę zwodziła?
Prostota dziecięca, z jaką to sobie wszystko mówiła powoli, zimno... nie rumieniąc się — nadzwyczaj zajęła i wzruszyła Hermana.
— Owszem... zachwycasz mnie pani... tą szczerością — zawołał — ale wywołujesz ją nawzajem odemnie. Nie będę się jéj chwalił, że jestem istotą wyjątkową — powiem tylko, że nigdy nie kłamię, chyba z tymi, co mnie chcą okłamać. Mówię pani żem się w niéj zakochał — to nie jest próżne słowo... Należę do tych ludzi, co gdy się kochają... to na zabój...