Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmieszyć. Grając ciągle tragedye, nie zawadzi takiego jak ja komika mieć pod ręką dla wypoczynku.
Viola skłoniła się nic nie mówiąc...
Wychodzili — Szerszeń zgarbiony idąc za nimi zupełnie przypominał podwórzowego stróża, który szczekaniem odprowadza za dziedziniec obcych ludzi.
Gdy się znaleźli w ulicy, Herman począł ściskać Sylwana.
— Czego ty jesteś tak piekielnie, nieuleczenie, zabijająco smutny? zawołał.
— Gdybyś ty mi powiedział, dlaczegoś tak wesół?...
— Zagadnąłeś mnie fatalnie — rzekł Herman; zdaje się, że twój smutek a moja wesołość z jednego pochodzą źródła... ja żartuję ze świata, a ty nad nim płaczesz... cela revient au même, świat głupi...
— Gdyby nie był złym! dodał Sylwan...
— To na jedno wychodzi? rzekł Herman. Zdaje mi się wszakże, iż ja lżéj niosę „brzemię“ życia niż ty...
— Boś zaprzężony w złotym chomoncie — dodał brat...
— Zdaje mi się jednak, poważniejąc rzekł Herman, iż ja od ciebie bliższy jestem prawdy. Świata zbyt tragicznie brać nie można... Farsą jest! Gdybyś posłuchał był rozmowy mojéj z Lubiczem, który mi czyni ten zaszczyt, że ma zostać moim ojczymem! Gdybyś codziennie posłuchał poważnych bardzo roz-