Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/232

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Wyglądasz pan zupełnie podobnie do tego drugiego listu, który panu dziś oddać muszę, rzekła...
    — Obu nas pani znajdujesz niedorzecznemi? nie prawdaż?
    — O! nie — ale jakżeście młodzi i jak bogaci, by się tak śmiać nawet z tego co drugich boli!
    — Mnie się zdaje, wtrącił Sylwan, że Herman inaczéjby płakać nie potrafił niż ze śmiechem.
    — I śmiać się inaczéj niż ze łzami, dokończył hrabia...
    Viola siadła... Herman stał przed nią i patrzał... Szerszeń wszedł niosąc z pomocą chłopaka z cukierni zakupione słodycze. Aktorka porwała się cała zarumieniona.
    — Co to jest? zapytała.
    — To Sylwan tak się rozporządził — rzekł Herman, i bardzo dobrze zrobił...
    Aktorka spojrzała na obwinionego, który nie mówił nic... ale też poczciwy Szerszeń niecierpliwemi migami Hermana wywoływać począł na stronę...
    — Panie grafie, mości dobrodzieju, rzekł niby cicho — już i tak tego śmiecia dosyć się naniosło... a pół pieniędzy zostało...
    — Ja o niczem wiedziéć nie chcę! odparł Herman... nie znam cię! I odszedł.
    Stół okryty owocami, ciastkami i kilka butelek wina, które Szerszeń przyniósł może raczéj dla siebie i dla żony niż dla gości — wabił... głodnych... ale Viola tknąć nie chciała. Przykrem jéj było to przy-