Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wniam z méj strony tolerancyę. Gdybyśmy jednak mieli do wojny przyjść z sobą, muszę pana przestrzedz, że jestem niewygodnym nieprzyjacielem... i człowiekiem gwałtownym... Znamy się dosyć dobrze — agiscez en conssquence...
— Spodziewam się, że bliżéj mnie poznawszy, odparł Lubicz — lepsze o mnie możesz powziąć wyobrażenie. — Jeszcze słowo — szczerze kochasz się pan w pannie Hannie?
— Czybyś pan chciał mi za faktora służyć na początek? rzekł ironicznie Herman... ale ja nie potrzebuje pośredników.
Lubicz zjadł tę niegrzeczuość i odparł bez gniewu.
— Mnie się zdaje, że oni jednak już panu nieco pomogli tam, a jeszczeby się na coś przydali. Słowem, mów, kochasz się w pannie Hannie? chcesz się z nią żenić?
— A gdyby? spytał Herman.
— Gdyby tak było, staralibyśmy się przez starościnę przyśpieszyć rozwiązanie, a jeśli panu przyrodni brat zawadza...
Herman zbladł, lecz udał, że go to ostatnie zapytanie mocno zajęło i podstąpił bliżéj. Lubicz który był prawie pewien, iżby się Herman rad pozbył rywala, szepnął prawie niedosłyszanym głosem:
— Nie chcielibyśmy skandalu — widzi pan — wolelibyśmy krzyku radykałów uniknąć, bo oni wszystko na nas walą — lecz w ostateczności, gdyby dla pańskiéj spokojności oddalenie Sylwana było