Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Popatrzywszy na zmienioną twarz Olesia, przerwał pan Maryan nagle. — Co ci jest?
— Nic — nic, zerwałem! wszystko skończone... stłumionym głosem rzekł stary...
— Zerwane! To dziękuj Panu Bogu! i sza! cicho — pośpiesznie począł Dołęga, biorąc go pod rękę. Rozumiem, że ci to być może trochę bolesném... ale dalipan powtarzam jeszcze raz — dziękuj Panu Bogu! Byłbyś szalone palnął głupstwo, siebie i familię skompromitował. Niechciałem ci czynić uwag zapóźnych... teraz gdy się to rozchwiało — winszuję z całego serca... Cóżbyś ty robił ze szwagierkiem, któremu drzwi przed nosem zamknąć byłoby trudno...
Oleś stał jeszcze osłupiały... Dołęga patrzał na zegarek...
— Słuchajże, miéj rozum... widzę żeś przybity... Chodźmy co dobrego zjeść i napić się wina... rozkołyszesz się i zapomnisz... Ale chodź.
Bezwładnego pana Aleksandra pochwycił prawie gwałtem czuły przyjaciel i wiedząc jakie najlepiéj nań poskutkuje lekarstwo, poprowadził go z sobą do restauracyi. Wybrał najlepszą.