Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak Montechi Capuletom... Patrzała na Sylwana wymawiając te wyrazy... a wejrzenie jéj nie jedne oczy pochwyciły w drodze...
Gdy zasłona po tym wstępie zapadła... w sali zdania były podzielone, lecz nie mówiono o nikim oprócz Violi... Chwalili ją wszyscy, choć niezbywało na krytykach drobnostkowych, które brzęczą i szczypią, jak komary... zabić nie mogą wprawdzie, a kąsają przecież boleśnie. Paprzyca znajdował, że dziecię proletaryatu zdradziło brak smaku w jakiéjś wstążce nie ortodoksyjnie przypiętéj — admirowano finessę tego postrzeżenia, które cechowało — człowieka wielce wydelikaconego gustu!
Już w ostatnich wyrazach — Viola zdradziła tę czułość, którą w następnych aktach miała okazać z nieporównanym wdziękiem, czułość dziewiczego serca co się jak kwiat na wiosnę po raz pierwszy otwiera...
Scena druga wtórego aktu w ogrodzie Capuletów była prawdziwym tryumfem artystki, chociaż Romeo chcąc być namiętnym stał się przerażająco karykaturalnym... widzowie pochwyceni nie patrzali nań, nie słuchali go... w głębokiéj ciszy poili się muzyką słowa Julietty, która nawet nie dosyć udatnemu przekładowi umiała nadać urok czarodziejski... Nieprzyjaciele i wytworni smakosze co tu przyszli ze wspomnieniami Paryża i Londynu, musieli zmartwieni przyznać, iż Viola miała talent olbrzymi, że to było niesłychane na małéj scenie zjawisko. Ile starych