Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kogo roztropnego do mojego Staszka posłali — ale kogo?
— To znaczy chyba, żebym ja sam poszedł, odezwał się Sylwan. Zgoda i na to, lecz jest jeden warunek.
— No! jaki?
— Jeśli kto do furtki ogrodowéj zadzwoni żebyś nie otwierał.
— Dla czego?
— Dla tego, że ja sobie tego życzę... że cię o to — proszę.
— No, to nie otworzę... Kładę się na łóżko i odpoczywam...
Sylwan wziął swój szary kapelusz z salki i przymknąwszy drzwi sypialni wyszedł powoli.
Herman istotnie położył się na jego łóżku, przymknął oczy i drzemać począł. Nie upłynął kwadrans gdy dzwonek od ogrodowéj furtki się odezwał... Herman otworzył powieki, myśląc: — Ciekawa rzecz dla czego on mi otwierać nie kazał? Może kto z interesem i Sylwan zaraz powróci, mógłby sobie na niego poczekać.
Zadzwoniono nieśmiało po raz drugi... Herman wstał, poprawił trochę suknie... i wyszedł ścieżką ku furtce. Zbliżając się ku niéj, usłyszał za murem rozmowę... Przyspieszył kroku, otworzył... Dwie osoby stały w progu: staruszek siwy, przygarbiony i zakwefiona kobieta młoda... Na widok Hermana