Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli ją lepiéj znasz nie ma co mówić o tém — dodał brat; — ale zdaje mi się, że się mylisz... To co powiadasz, uspakaja mnie, bo z téj strony ją znając, jak sprytnego kopciuszka, niebezpiecznie zakochać się nie możesz... Fantazya ta przejdzie jak inne... Wybije ci ją z głowy druga...
— Tymczasem ani przystąpić mi do siebie nie daje, odezwał się Herman... Mój drogi jak ty mnie kochasz, kiedy ty z temi artystkami jesteś tak dobrze... a masz tam wstęp — ratujże mnie!
Sylwan zerwał się z łóżka.
— Dajże mi pokój! Ja żebym ci pomagał do takich bałamuctw! Hermanie — przecież mnie znasz!
Chłopak wnoszący herbatę przerwał na szczęście rozmowę; obaj zamilkli, Sylwan się wziął do samowara, Herman zamyślił się i wzdychał. Jakiś czas trwała cisza przerywana tylko brzękiem szkła i łyżeczek. Dzień już się był zrobił jasny i od ulicy żywy ruch słychać było... Miasto budziło się, dzwony wołały do kościołów, powozy turkotały po bruku, z dala dolatywały rozmowy głośne i śmiechy idących na targ włościan...
— Wiesz ty? co — rzekł wypiwszy herbatę z cytryną Herman — należało by mi pójść do domu... ale w tym paltocie i kapeluszu przez ulicę przejść niepodobna...
— Weź co mojego...
— Masz tak anachoreckie ubranie, rozśmiał się Herman — doprawdy, niepodobieństwo... gdybyśmy