Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szczęście! a moja Hanno! czyż doprawdy serce twe powiedziało...
— To pierścień ojca! jam sama mu go dała na imieniny, bo zawsze sobie życzył turkusowego... o którym mówią, że szczęście przynosi. Lecz możesz to być! możesz być.
Rzuciła się Lelii na szyję. Mów!
— Tak jest — od pozawczoraj... Cicho! ani słowa nikomu!
Twarz Hanny rozjaśniła się... zaczęła całować i ściskać Lelię ze łzami.
— A! ty jesteś aniołem! zawołała...
— A wszyscy mnie nazywają szatanem, mruknęła wdowa... Lecz... dosyć — do salonu...
— Ja niepotrafię... uspokoić się muszę...
— Chodź! nic nie pomoże! chodź!
Z salonu już dochodziły głosy... Herman pierwszy przybył oznajmując przyjazd matki, ożywiony niezmiernie, oczyma szukając panny Hanny zaledwie ją zobaczył... i spojrzeli na siebie, po mimowolnym pół uśmiechu, który przebiegł po jéj ustach, domyślił się, że została przestrzeżoną...
Spełniając przybraną rolę, Herman ze szczególną atencyą przywiązał się do panny Hanny, która go wcale nie unikała... Mógł więc dłuższą zawiązać rozmowę i błysnąć przed nią dowcipem ironicznym, na którym mu nigdy nie zbywało.
Charakter Hanny poważniejszy — ukazywał jéj świat ze strony innéj, ona szukała w nim niespo-