Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wystaw sobie jego środek, aby cię zasłonić od natrętnych konkurentów...
— Ciekawam! szepnęła Hanna.
— Coś podobnego nikt jeszcze pono nie wymyślił. Zdaje się — rzekła Lelia — że się umówili z Hermanem, aby pozornie on niby się starał o ciebie. — Vous étes done prévenue qu il va vous faire la cour, a ty przez litość masz go niezbyt źle traktować... A! ci mężczyzni! dodała Lelia, coś... pardon — głupszego wymyśleć.
Uśmiechnęła się Hanna...
— To tylko dowodzi poczciwéj wiary we mnie pana Sylwana, rzekła, i dobrego serca Hermana, bo rzecz nie zabawna.. udawać starającego się, gdy się o tém nie myśli.
C’est bête — konkludowała Lelia — ale, kazali mi ci to powiedziéć — jestem posłuszna...
To mówiąc schyliła się do Hanny, uścisnęła ją czule. Moja Hanno ja niemogłabym dla ciebie miéć tajemnicy... a drżę mając ci ją objawić... coś czego się spodziewać nie możesz, z czego niewiem czy będziesz kontenta... a co mi cięży.
Mówiąc to powoli wyciągnęła białą rękę... i zbliżając do oczów Hanny pierścionek z turkusem... zapytała...
— Znasz go?
Hannie twarz się zarumieniła.
— Możesz to być? Zawołała, a! mój Boże! czyżby mnie takie szczęście spotkać mogło?