Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, tego nie widzę, zimno rzekła Lelia, bo gdyby tak było, będąc wdowcem, widząc mnie wdową, dawnobyś pan mógł mi powiedziéć — oto ręka moja...
— A cóż pani byś na to powiedziała! krzyknął Oleś padając już na oba kolana...
Lelia nagle zamilkła... chwila niepewności trwała tak długo, że pan Aleksander pobladł — wreszcie podała mu obie ręce...
— Panie Aleksandrze! to uroczyste oświadczenie... mam dla pana współczucie i szacunek... masz rękę moją... będę twoją.
Usłyszawszy te słowa, Oleś schwycił ręce Lelii niosąc do ust i jak szalony całować je począł... zerwał się, ukląkł raz jeszcze, zdjął pierścień z palca i jakby się sam lękał cofnąć, zamienił go w milczeniu z wdową... Wszystko to odbyło się tak szybko, tak piorunowo, iż pan Aleksander usiadłszy uspokojony w fotelu przy Lelii, trzymając jéj rękę, patrząc w jéj oczy... tarł czoło aby siebie samego przekonać, że to snem nie było...
— Teraz, odezwała się cichym głosem Lelia — gdyśmy już przed Bogiem poślubieni — mówmy spokojnie o przyszłości...
— Mówmy! mówmy o téj szczęśliwéj przyszłości — rzekł Oleś... lecz droga Lelio... o jak mi słodko wymówić teraz to imię! — musimy czas jakiś zachować w tajemnicy zaręczyny... babcię i Hannę muszę przygotować.