Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to obchodzi, w oczach waszych chcę być zawsze tą, którą byłam niegdyś, pragnę waszéj przyjaźni być godną.
Pan Aleksander chciał przerwać, wdowa podniosła białą rączkę i mówiła daléj.
— Daj mi pan dokończyć. Obmowa, któréj się dopnszczono względem mnie jest wprost bezsensem, bo tego pana widziałam ledwie w obcych domach, progu mojego nie przestąpił nigdy, a jest dla mnie — obrzydliwym...
— Ale pani dobrodziejko — począł Oleś, bijąc się w piersi jak przed konfesyonałem — ja — ja...
— Pan, pan, i pani starościna na chwilę uwierzyliście! Nie oburza mnie głupia plotka, ale to właśnie, że ona na was wrażenie uczynić mogła... Na was! na panu! na panu... któryś mi zawsze tyle okazywał przyjaźni...
Pan Aleksander, do którego mówiąc to zbliżyła się Lelia, o mało nie ukląkł przed nią. Był pod wrażeniem jéj wdzięku tak silném, iż niemal sąd i pamięć postradał.
— Ale pani nie sądzisz! nie wierzysz! zawołał — ja — jam...
— Kto panu tę bajkę splótł? mów mi pan zaraz? zapytała Lelia podsuwając się ku niemu.
— Pani — ja niemogę.
— Pan mi to musisz powiedziéć.
— Dasz mi pani słowo, że to zachowasz przy sobie, że...