Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jedyny, bogdajby przyszło komu do pani Lelii się poumizgać trochę.
Zaczęli się śmiać wszyscy...
— Rzecz się jednak bardziéj zawikłaną przedstawia, niż zrazu sądziliśmy mówił Paprzyca... Słuchaj — Dołęga, jeśli panna się nam z milionami wyśliźnie... na ciebie spadnie odpowiedzialność cała...
— Wy mnie znacie — wyperorował Dołęga — zasady moje niezachwiane. Gdzie trzeba ręki przyłożyć do dobréj sprawy, nie żałuję trudu — zrobię co będę mógł — to pewna, ale i inni też powinni mi pomagać.
— To się rozumie! to się rozumie zakrzyczeli wszyscy...
— A więc kogo popierać mamy?
Wymówił ktoś nazwisko Hermana.
— Za pozwoleniem wtrącił Paprzyca, są pewne zasady postępowania, od których nie należy bez potrzeby ustępować — Herman ma sam z siebie majątek znaczny, możnaby go ożenić z uboższą panienką zasłużonéj rodziny... a majątkiem panny Hanny nagrodzić chłopaka zdolnego, który się poczciwéj sprawie poświęcił! To według mnie dobra i zdrowa nakazuje polityka.
Dołęga coś nucił sobie pod nosem.
Wszyscy Paprzycy potakiwali, Lubicz, który miał powody domyślać się, że jego kandydatura przyjść może na stół — spuścił oczy skromnie.