Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ryuszów, przybłędów... agitatorów... rozumiecie mnie... w tém rzecz główna...
Szmer zgodny, potakujący, stwierdził, że to była myśl powszechna i życzenie...
— Otóż kiedy tak jest, to wam powiem otwarcie — odezwał się Dołęga, że jest wielkie niebezpieczeństwo. Choć niby nic nie widząc dobrze pannę obserwowałem na wieczorze u nich, gdzie hrabina była z synem... wyraźną okazywała sympatyę dla tego Ramułta numeru pierwszego inżyniera... co to wiecie. Były szepty ciche, obracanie oczów, a bodaj nawet potajemne rąk ściskania...
— A to dobre! zakrzyczał Lubicz bijąc o stół... toć chyba nie wiedzą, że ma romans reglé z aktorką, z Violą od któréj wszystkich odpędził.
— To dobrze wiedzieć — rzekł Dołęga ale czy pewna.
— Wcale się z tém nie kryją! Chodzi do niego co rano niby pod pozorem picia wód... a on do niéj wieczorem; kartki sufler nosi...
— Na biedę — dorzucił Dołęga — wdowa siostra tego Sylwana zawraca głowę temu bałamutowi Olesiowi... i ona tam robi interesa brata...
— To mi się niepodoba! zawołał Paprzyca — to źle... to źle... Olesia ty masz w ręku.. jeśli bałamut trzeba mu kogo innego podstawić.
— Ale kogo!
— To się obmyśli... dodał Ostoja... ale sposób