Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/113

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    ślał się Dołęga biorąc z tacy kieliszek wódki, który właśnie przyniesiono.
    — Panna? rzekł w końcu — panna! ja najmniéj ją znam, a zdaje mi się, że węzeł kwestyi jest tu właśnie. Zdaje mi się, że ona ma więcéj rozumu i determinacyi niż oni wszyscy razem.
    Milczenie trwało chwilę. Paprzyca szepnął:
    — Na ten rozum by ją wziąć można, podnosząc go... i sławiąc... pochlebstwo jest wielkiém narzędziem, gdy dobrze zaostrzone...
    Dołęga brał zakąskę właśnie i nie śpieszył ze swemi uwagami.
    — Któż tam wpływ ma w ogóle? zapytał Ostoja...
    — Jeśli chcecie to ja — przez żołądek i gardło Olesia do jego serca, odezwał się Dołęga.
    — Ale czy Oleś tam wszechmogący?
    — Wszech — nie, ale wiele mogący to pewna.
    — Drudzy mówią, że wcale nie może nic.
    — Ale! przesada ozwał się Dołęga — ojcem panny jest
    — Rozumiesz więc o co idzie — zagadnął Paprzyca.
    — A juściż — rzekł pan Maryan — rzecz zresztą jasna i łatwa do pojęcia... Jacyż są kandydaci.
    Zaczęto wyliczać powoli, wezwany milczał i głową rzucał niekiedy, aż Paprzyca przerwał nagle.
    — Trzeba zrozumieć o co idzie? niech się żeni kto może i potrafi — byle nie żaden z tych proleta-