Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero gdy Marek nadjechał, podnieśli głowy, a jeździec i biédny koń zhasany zwrócił ich uwagę
— Ha, no! — rzekł starszy do młodszego — ten się obszedł z koniem tak, żeby mu nie warto nigdy dobrego powierzyć: patrz ino, co ten biédny szpak wycierpiał!
Zamilkli, patrząc z ukosa. Marek z konia zeskoczył oddając go Wawrkowi; przyjezdny i panowie towarzysze powitali się zdaleka. Nasz wędrowiec wcale łatwym z obcymi nie był i do rozmowy prosić go dobrze należało; nie jął się więc do kawalerzystów i chodził samotnie, gdy jeden z nich przystąpił doń.
— Ślicznego macie konia — rzekł — ale nie poszanowaliście go wcale: konisko dyable schlastane.
— Bo mi się chciał przekomarzać — odparł Marek — a ja tego nie lubię: dałem mu naukę!
— Byle on ją przeżył — dodał kawalerzysta — to będzie skuteczna.
— Koń twardy — bąknął Marek.
Pomilczano.
— Gospoda niepokaźna — dorzucił po chwili — koń się jeszcze może pożywić, ale człowiek....