Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzeli po sobie.
— Asindziéj, bo roztyłeś się z téj pedogry, z tego siedzenia i zrobiłeś się mazgaj — zawołał Kruk. — No, to co? albo go trzymaj w domu i usmaż na konfiturę, albo kiedy wysyłasz, miejże męztwo.
— Ale mi żal.
— To płacz!
— Asindziéj jesteś bez litości.
— A waszmość, bez męzkości. Pomacajże się pod nos, że wąsy nosisz.
Zamilkli.
— Widzisz, widzisz, Kruku — litości wzywającym głosem, ozwał się Łowczy po chwili — ja cię miałem za przyjaciela, myślałem że mi dasz radę, pociechę, a ty, a ty....
Kruk ino ramionami ruszył.
— Chodzisz wkoło, a do środka trafić nie możesz — rzekł po chwili — tyś czego po mnie chciał: mów bez ogródki.
Łowczy skinął na drzwi.
— Wyjrzyj, czy tam kogo niéma?
Kruk otworzył, popatrzył: żywéj duszy.
— Za trzy dni Marek wyrusza — rzekł cicho — pierwsze kroki najtrudniejsze; ty lubisz się