Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hińczę i w tém czuć było mocno, że się wcale uczyć nie chciał. Był posłusznym. Kazano bakałać, powtarzał co mówiono, ale ducha do tego nie przykładał; pisał jak kura po piasku, czytał jąkając się, jakby umyślnie przy téj ciężkiéj operacyi; łaciny mu do głowy wbić nie było podobna, matematyka nabawiała go ziewaniem: inne nauki przyjmował milczący. Na pamięć nauczyć się było mu prawie łatwo, ale spytawszy co znaczyło wyuczone... dowiedzieć się z niego nic nie było podobna.
Za to konia, strzelbę, psy lubił pasyami, a w lesie byłby cały dzień siedział. Do pokoju szedł jak na stracenie; szczególniéj gdy byli goście, krył się w kąt, gęby otworzyć nie umiał i ludzi lubić się nie zdawał. Mówimy o rodzaju męzkim: co się tyczy płci niewieściéj, dla téj znowu afekt przedwczesny bardzo, w roku piętnastym okazywać zaczął nieostrożnie, iż panna Dydyna dyscypliną go od dziéwcząt z garderoby wypędzać musiała; a drzwiami wypędzony, wracał gorzéj, bo oknem. Skarżyła się nawet o to Łowczemu, chcąc żeby on sam skarcił młokosa, czemu Hińcza bardzo słusznie się oparł.
— Asińdźka — mówił — powinnaś to mitygować bezemnie: to nie moja rzecz. Chłopiec niewin-