Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrotność niewieścia i obojętność dla osoby jego nie mogła pomieścić.
— Co asindziéj mówisz?
— Szczerą prawdę i to jeszcze nie całą.
— To bezwstydnica jest! — szepnął Łowczy idąc do świecy z listem, który był następujący:

„Mnie wielce miłościwy
panie Łowczy a dobrodzieju!

„Lepiéj zawsze zawczasu niż po czasie: zatém zwalniam was z danego mi słowa, na czém, na prawdę rzekłszy nie wiele tracę, bo ze starego grzyba jakaż mi pociecha? Siedź sobie asindziéj w Rogowie, a ja na Witowie; tylko o grzywnach pamiętaj, boć tych, jak mi Bóg miły, nie daruję. A jeśli asindziéj procesu o nie rozgłośnego miéć nie chcesz, pośpiesz się z wypłatą: intercyza prawomocna, a zapisy są nie na żarty. W tém ja się dopilnowałam jak patrzy. Co oświadczywszy, mam honor pisać się szanownego Łowczego, mnie wielce miłościwego pana a brata

uniżoną służeczką“.

Łowczy list rzucił na stół i splunął.
— No, to zapłacę! — zawołał — będzie miała na śpilki, jeszcze dla tego z torbami nie pójdę.
Wziął list jeszcze raz i doczytał się w przypisku:

„Ponieważ pan Downar tylko czekał, abyś mu
jegomość z drogi ustąpił, proszę na wesele“.