Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Waszmość wiész, że ona nawet obiad mi chce kazać jeść wieczorem? hę?
— A to już nie może być!
— To nie może być! A moja hora canonica? jabym z tego zdechł!
Nagle Łowczy, zataczając się wprawdzie, porwał się z krzesełka i odsunął tak żywo warcabnicę, że się krążki poroztaczały po podłodze; chwycił się oburącz za pas, głowę podniósł i krzyknął z zapałem wielkim:
— Niech babę dyabli wezmą! tfu! urok na mnie rzuciła czy co? zwaryowałem! Wolę sto tysięcy zapłacić, jak Boga mego kocham!.. Kruku! ja mam palce pobrzękłe... weź pióro, kałamarz, papier; list ci podyktuję, podpiszę: jutro rano ja do Rogowa, a list do Wężowna.
Kruk widząc że zwyciężył, już, już miał swym przekornym charakterem namawiać znowu Łowczego, aby się powstrzymał, zmiarkował; jednakże taki nagły zwrot byłby niepodobnym; siadł za sekretarza.
Łowczy przycupnąwszy na brzegu łóżka, z głębokim namysłem dyktował:

I mnie wielmożna, a mnie wielce
miłościwa pani a dobrodziejko!