Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żartowywał sobie, że go bizun po czterdzieści talarów kosztował... i chciał dosypać... ale sprawę zapito.
Pan Mikołaj, jak się rzekło, żonaty nie był; nie wiadomo z jakiego powodu w bardzo młodym wieku powziął okrutną dla kobiét nienawiść i cierpieć ich nie mógł, zowiąc pospolicie krokodylami, z racji, jak mówił, że krokodyl jak one płacze, a zjada kogo napotka. Najmilszą jego gawędą było, nie wiedzieć jakie historye przeciw płci białéj wymyślać: dworzanom płacił, gdy mu który dobrą historyjkę przywiózł. Myliłby się wszakże, ktoby myślał, że od kobiét stronił — uchowaj Boże! nie mógł się obejść bez ich towarzystwa... ożenić się tylko za nic nie chciał.
Dwór Łowczego był nader liczny i urządzony wspaniale a dostatnio. Miał quasi marszałka, niejakiego Bończę, wąsala i siłacza, którego dla poważnéj postaci zaciągnął; sześciu dworzan, czterech sług od barwy, a woźnic, kuchtów i pomniejszej gawiedzi bez liku. Kobiece gospodarstwo prowadziła daleka krewna, panna Dydyna (imię szczególne, ale prawdziwe) Paramańska, rezolutna, czterdziestokilkoletnia kobiéta, która umiała stawić czoło nieprzyjacielowi rodu swego. W gruncie, choć się nasłuchała historyi nieciekawych od