Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— E! aspan tych rzeczy nie rozumiesz! — zawołał Łowczy — posuwaj!
— Biorę trzy.
— A niech cię! boś mnie zirytował i z tą starościną... daj, poprawię się: to nie może być.
— Gramy bez poprawki, i pana Łowczego gra téż będzie bez poprawy, gdy baba złapie raz.
— Ja się tego nie boję.
— A no, cóż mam mówić! winszuję: nie zazdroszczę.
— Przegrałem, ale mnsisz mi dać rewanż.
— Służę.
Poczęli grać znowu.
Po niejakiéj chwili Łowczy z głębokiém westchnieniem, pociągnąwszy z lampki, ozwał się cicho:
— Cobyś téż asindziéj zrobił na mojém miejscu?
— Ja? — rzekł Kruk — ja? Najprzódbym był się nie kusił o takiego bałamuta, a gdy już tak daleko rzeczy zaszły... nie wahałbym się z grzecznym listem odesłać pierścień, a samemu drapnąć; ale drapnąć gdzie pieprz nie rośnie.
— Tak, łatwo asindziejowi powiedzieć: drapnąć, kiedy cię nie wzięła za serce; ale ja, mospanie, stary mówisz, stary! a jak Boga mego kocham, że bez téj kobiéty już żyć nie mogę.