Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzruszenia, którego doznał, padł na kolana przed panną Justyną, która płakała szczęśliwa.
— Będę ci łagodną, dobrą i posłuszną, przywiązaną... ale niech nie żałuję tego dnia nadziei: Bóg ci to nagrodzi.
— O, pani! — zawołał — byłbym najniewdzięczniejszym, gdybym czém inném być śmiał jak najpierwszym ze sług twoich.
— Bądź mi tylko wiernym bratem! — odparła hrabianka.
Głuchoniema karlica, przypatrująca się téj scenie, zrazu przelękniona, zaczęła się potém, patrząc na Marka, śmiać serdecznie i klaskać w dłonie, dziwacznie podskakując.
Marek wstał jak pijany.
— Chodźmy do rodziców! — odezwała się panna Justyna — oddawna mam ich uroczyste przyrzeczenie, że mojemu wyborowi, jakibykolwiek był, sprzeciwiać się nie będą: przedstawię pana jako mojego narzeczonego.
Marek całował ręce panny Justyny, ale mimo wszystko, zdało mu się, iż cała przygoda jest jakimś snem tylko, z którego przykro się przyjdzie obudzić.
Gdy weszli do pałacu, zastali wojewodzinę w okularach nad książką i pończochą; zobaczywszy