Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojewoda posadził go przy sobie. Labuś usiadł przy wojewodzinie, panna hrabianka z drugiéj strony. Szklanne jéj oczy wlepione były dziwnie w młodego chłopaka. Poczęto go rozpytywać o losy, życie, cel podróży i t. p. Marek tyle powiedział, ile mu było potrzeba.
Słonce zachodziło a księżyc w pełni miał wnijść, gdy tabor wojewody pośpiesznie zwijać poczęto, aby daléj jechać chłodem wieczornym.
Marek, posilony dobrze, chciał za gościnność dziękować i dosiąść téż konia, aby się dostać do jakiego noclegu; gdy wojewoda, którego oczów nie uszła baczność córki zwrócona na młodego przybysza, wziął go na stronę.
— Wiész asindziéj co — rzekł — wszakci to, jak mówiłeś, wszystko jedno dokąd pojedziesz: jesteś wolny. Miłoby nam było, gdybyś nam towarzyszył do Trzcinnéj. Dziś nadedniem będziemy w naszéj rezydencyi: spoczniesz sobie u nas. Poznamy się bliżéj; może téż znajdziesz sobie przy moim boku jakie zajęcie. Pojadę na sejm... nieco późniéj wziąłbym asindzieja z sobą: mam przy dworze stosunki.
Marek krótko się namyślał, był nieco fatalistą z usposobienia, wierzył w przeznaczenie: skłonił się nizko wojewodzie.