Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powoli, jak gdyby nic nie zaszło, posunęli się ulicą ku dworowi.
Downar zaprosił sobie kogoś do gry w arcaby, a Starościna mrugnęła na Łowczego, wyprowadziła go do bokówki i tam przydługą z nim miała konferencyą, z któréj wyszła blada, a Łowczy czerwony i mocno zasapany.
Zresztą wieczora tego nic bardzo znaczącego nie zaszło, wszyscy byli jakoś dziwnie powarzeni i milczący.
Downar jeden w dobrym humorze. Podsuwał się on kilka razy do panny Miecznikównéj, zabawiać się ją starał: dowcipkował, ale śmiech nikogo nie brał.
Łowczy rychléj niż zazwyczaj oświadczył chęć powrócenia do Maczek razem z Markiem; pożegnano go uroczyście, konie zaszły, siedli, a przez półtoréj milki stary się nie odezwał prawie, tylko wzdychał ciężko. Marek to przypisywał temu, iż dużo zjadł raków, a po rakach dość wypił wina.
Gdy się już mieli do snu zabierać, a pseudo gospodarz miejscowy rozmawiał z ekonomem, dal mu znać chłopak pana Łowczego, iż ten ma z nim do pomówienia.
Hińcza odprawiwszy żywo oficyalistę, poszedł. Starego zastał nad stolikiem, przy otwartém puz-