Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niającéj ku niemu... gdy insperatissime, Downar jednego dnia, około pory obiadowéj nadjechał.
Gdy do sali wszedł, siedziała Starościna z Łowczym na uboczu, a on rękę jéj trzymając, uśmiechał się najswobodniéj. Na widok wchodzącego i nieco nakuliwającego Downara, pani Kocowa o mało nie zemdlała.
Hińcza o niczém nie wiedzący, pozostał spokojny.
Z razu nie było nic; przywitano się: Downar niby nie wiedząc o niczém, siadł, a że był w dykteryjki i facecye obfity, począł prawić bzdurstwa, śmieszyć wszystkich i towarzystwo ożywił. Szczególniéj Łowczy nie domyślający się nic, śmiał się serdecznie.
Starościna była tylko zadumana i niespokojna.
Poszli wszyscy do stołu.
Od zaręczyn Łowczego było we zwyczaju w Wężownie, zawsze przy obiedzie pić przyszłéj pary zdrowie i teraz więc podniósł się Wąż, wznosząc toast kolejny.
Łowczy zarumieniony, pani Kocowa niespokojna, zacierając ręce, dziękowali.
Gdy kielich doszedł do Downara, on co nigdy w życiu nie odmówił żadnego, podniósł się i prosił o głos.