Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bicyę. Gotowem zeznać pod przysięgą, sub fide juramenti, że mi przyrzekła pójść za mnie, jeśliby kiedykolwiek do ołtarza iść miała. Ja swojego nie daruję: Łowczego wyzwę.
— Ale on na nogach ledwo stoi.
— A mnie co do tego! — krzyknął Downar — niech go dwóch trzyma, a ja mu paragrafy na łysinie będę pisał.
— Jużciż tego nie zrobicie.
— Jak mi Bóg miły! zrobię, nogę wysmaruję... i bodaj jutro ruszam do Witowa.
— Ale oni oboje w Wężownie.
— To do Wężowna.
Łatwo się domyślić co z tego wynikło.
Downar położył się, aby nodze dać wypocząć; smarował ją cały dzień, smarować kazał całą noc, a że naturę miał żelazną, noga odeszła trochę, i nazajutrz, tylko że nie konno ale wózkiem węgierskim, czterema końmi, popędził do Wężowna.
Łowczy zakochany jak kot, siedział u Marka w Maczkach i codzień dojeżdżał do Starościnéj; posłał już był nawet po indult i wesele miało się odbyć nieomieszkując.
Kocowa tryumfowała, Marek docierał do panny Klary, wahającéj się jeszcze, ale powolnie skła-