Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jestem zniszczony; życie prowadziłem skromne, a te nogi? no, to nogi te doktor wykuruje: przypadkowa rzecz... odejdą...
— Cóż aspan na to?
Marek się uśmiechnął.
— A cóż ja mam powiedziéć? co pan Łowczy postanowił, niech się stanie.
— Masz rozum: ja wiedziałem, że ty jesteś poczciwym chłopcem... ale, co ludzie powiedzą?
— Niech gadają co chcą!
— Masz rozum; niech gadają co chcą. Każdy wié co robi... I takito najlepszy sposób ukończenia procesu. To kobiéta rozumna, no, i caceczko! ślicznotka. Jak Boga kocham! że takich rączek jeszcze, jakem żyw, nigdy nie widziałem. Te różowe paznogietki... a! niech ją wszyscy, mospanie, dyabli... nie biorą, wyglądają jak cukierki! nóżka to jak u dziecka.
Westchnął Łowczy.
— Jeszcze wczoraj byłem uprzedzony i zaślepiony, dziś dopiéro mi się oczy otworzyły. No, tak. Cóż aspan na to? Wasanu ślinka idzie do ust, ale ja ci nie bronię także się ożenić.
Marek się skłonił.
— Byle panna za mnie wyszła.