Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Takto ono jest — uśmiechając się powoli cedził Łowczy — ale znowu asindzka, bo takie łagodne niewiniątko udajesz... a...
— A co? — spytała Starościna.
— A dyabełek siedzi pod skórą! — śmiejąc się dodał stary — hej! hej!
— Wstydź się, asindziéj! to już nie w modzie takie banialuki na kobiéty wymyślać. Widzisz przecie, żem nie taka zła, jakeś wyobrażał sobie.
Łowczy głową pokiwał.
— Słuchaj, panie Mikołaju! — szepnęła przysuwając się — chcesz miéć rozum na starość i zrobić dobry interes, i żeby ci jeszcze i młodzi zazdrościli, daj mi jegomość rękę: pójdziemy do ołtarza, skwitujemy się z procesu, a powiadam ci, będziesz tak szczęśliwy...
Łowczy śmiejąc się, pokazał, że tak mało ma już zębów, iżby mu niemi trudno było szczęście ukąsić: pogłaskał się po brodzie.
— Asindzka rzeczywiście jesteś bardzo dobrą dla mnie, ale dyable niebezpieczną. Ja jestem stary.....
— Odmłodniejesz.
— Wątpię.
— Ręczę ci. Jużci się na dojrzały wiek trochę szczęścia należy.