Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak go puścisz, toś nie mój szwagier; to się ciebie wyprę: to nienawidzieć cię będę... Niech mu trzy konie zakuleją, niech się ludzie pochorują, koła połamią, osie potrzaskają; niech co chce będzie, ażeby mi jutro nie jechał.
— A cóż ja poradzę! — zawołał Wąż.
— Radź sobie co chcesz! to nie moja rzecz! ja go jutro jeszcze miéć muszę przez cały dzień; słuchać nie będę: to musi być! Weź Marka na pomoc! naradźcie się: nie puść!
Od Węża pobiegła do Krukowskiego i wzięła go do okna.
— Słuchaj, mój Kruku! mój przyjacielu, dobrodzieju! ty piérwszy miałeś tę myśl szczęśliwą, niech ci Pan Bóg płaci! żeby proces skończyć... małżeństwem. Pomóż mi i żądaj co chcesz.
— A co jéjmość myślisz, że ja takie rzeczy dla pieniędzy czy dlaczegotamkolwiek w świecie robić będę? — spytał oburzony Kruk, odskakując. — Jeszcze czego niestało?
— Nie zrozumiałeś mię! — chwytając go za rękę, zawołała Kocowa — nie zrozumiałeś: czyż jabym co podobnego pomyśléć mogła? Ja tylko w rozum twój wierzę... w twą...
Zaczęła mu pochlebstwy kadzić: powoli Kruk się udobruchał.