Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogłam mu zabronić mi ofiarować... alemci go wówczas pierwszy raz w życiu widziała, a waćpan chyba nie widzisz, że on się ma do Klarci.
— Ale i z tego nic nie będzie.
— Któż to może wiedziéć?
— To ja wiem.. chybaby ślub jego — dodał śmiejąc się — razem z moim z asindzką nastąpił.
— Wszystko to przecie być może — szepnęła Starościna.
Łowczy ruszył ramionami.
Starościna przybierała postawę i minę coraz łagodniejszą.
— No! no! zgoda?... panie Łowczy.
— Niéma zgody, ale kompromisarskim sądem, aby jéjmości nie uchybić, a sobie nie kłamać, jako katolik prawowierny, który nikomu źle nie życzy, piję ten kielich za zdrowie asani dobrodziejki!
Łowczy wstał i intonował z niemałém podziwieniem obecnych:
— Starościnéj Witowskiéj zdrowie!
Wszyscy się podnieśli.
Kocowa nie chciała być w długu.
— Bardzom wdzięczna za ten dowód atencyi pana Łowczego — odezwała się — a że jako niewiasta, wnosić zdrowia nie mam prawa, daję gospodarzowi plenipotencyą, ażeby mnie w tém zastąpić raczył.