Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozum miéć wasz obowiązek, zgrzeszyli więcéj. Ale zawsze czas do pokuty.
— Ja nie myślę ani pokutować, ani się spowiadać; skruchy nie mam, procesu nie porzucę i pókim żywy nie ustąpię.
— A las zgnije.
— Niech go wszyscy dyabli wezmą! — machając ręką, rzekł stary.
— Chciałeś powiedzieć, że i mnie z nim; tylkoś się wstrzymał — odezwała śmiejąc się pani Kocowa.
Łowczy zmilczał.
— Widzisz asindziéj — kończyła uparta kobiécina — Opatrzność nigdy nic nie robi darmo, zbliżyła nas istnym cudem: skorzystajmy i porozumiejmy się.
— Po co to mieszać Opatrzność, kiedy dyabeł chyba jest sprawcą — odparł Łowczy — a co on zmaluje, z tego nigdy nic dobrego nie wyrośnie.
— Czegóż Łowczy chcesz dla zgody? — spytała wdowa.
— Chcę całego lasu, zwrotu kosztów i osztrafowania asindzki za pieniactwo.
Starościna śmiać się poczęła, pan Mikołaj spojrzał i zarumienił się. Głos ten srebrny, świéży, młody jeszcze, odbił mu się w duszy dziwnie.