Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kruku! przyjacielu! — zawołał Łowczy — widzisz moje nogi? a nuż ja w drodzę zachoruję...
— Cóż ja jegomości pomogę?
— Będziesz mnie pocieszał.
— Dalipan, do tegom się nie zdał, bo się chyba będziemy kłócili.
— A no! to zawsze zabawa — rzekł Łowczy.
— Jegomość jesteś uparty jak...
— No, jak kozioł, a ty nieubłaganym jak kamień.
— Nie! bo posłuchaj-że waszmość tylko — zawołał Kruk — a przekonasz się, że nie wiedzieć po co jedziesz: chłopiec twardy, rozpieszczony, butny, wziął na kieł... a co z nim poczniesz! Rzuć go, niech sobie rady daje. Ja ci lepiéj poradzę... dalipan!...
— No, radź!
— Masz cudze dziecko, przybłędę tak cackać, to się lepiéj ożeń i Bóg ci da własne.
— Widocznie utrząsłeś się w drodze — rzekł Łowczy — kiedy ci takie myśli szalone do głowy przychodzą. Ale spojrz-że na mnie, czy to ja do ożenku? ledwie na nogach się trzymam.
— A jakbyś wziął młodą kobiecinę, takbyś ozdrowiał — rzekł Kruk.