Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ba gonić: to zając nie człowiek! Przepraszam, ale jechać muszę.
— Nie puszczę! — zawołał Wąż — wszak konie owsa nie zjadły i nie zaprzężone.
— A, no! póki koni nie założą, posilę się, ale gdy zajdą, choćby w pół talerza, odbiegnę: ta rzecz punkt honoru.
— Ścigasz go, waszmość, jak złodzieja! — dodała panna Klara.
— Muszę! — zawołał Kruk, gorący barszcz łykając — punkt honoru; młokos mi nie ujdzie! to darmo.
Posłano, aby konie zaprzęgali i rozmowa przerywana: o Marku, o Łowczym, o Rogowie, o Staroście, wytoczyła się bardzo żywo.
Nie szczędził Kruk Hińczów i nikogo, a szczególniéj Marka; ale bądźcobądź, Wężowie i panna Klara byli raczéj za nim niż za Łowczym i jego wysłańcem. Owszem, przysłużył się bardzo jeszcze mimowolnie chłopakowi, bo w ten sposób jego pochodzenie, położenie i stosunki poświadczył, że już wątpliwości żadnéj mieć nie było można co zacz jest.
Gdy woźnica z bicza w ganku palnął, zerwał się od przedziwnéj potrawki z gęsi, pan Krukowski, usta otarł, gospodynię w rękę pocałował, kieliszek