Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj waćpan! — odezwała się Klara — wszakto prześladowanym, święta cnota dopomódz?
— A, jakże! obowiązek!...
— Pan Hińcza chce nas opuścić z obawy tego Kruka czy Krukowskiego, który tylko co tu przybył... on go ściga od domu. Mnie, choć kobiécie, myśl przyszła...
— A my ją wykonamy, jeśli dobra — rzekł Saczko — ręka rękę myje: co trzeba?
— Chcesz waćpan uciekać, aby ujść téj nieznośnéj pogoni, nieprawda? Mnie się widzi, że na to jest sposób. Pan Saczko waćpana ukryje misternie w lamusie, a sam z waćpana końmi i chłopakiem drapnie. Kruk pójdzie w trop, a ten kawaler tak mu pewnie jak zając kluczów naplącze, że się zgubi. Tymczasem waćpana po odjeździe nieprzyjaciela, z lamusu uwolnią. Moja siostra będzie pamiętać o tém, aby na niczém w więzieniu nie zbywało.
Marek się uśmiechnął z radości: sięgnął po śliczną rączkę do pocałowania, ale mu się wymknęła i panna Klara, śmiejąc się uciekła.
Młody Saczko ujął pod rękę Marka i cichuteńko się wynieśli.
Kruk o Saczku nie wiedział nawet, więc sprężyny tego figla nie dopatrzył; chytra Klara wróciła spokojniuteńko, dopytując o panią Kocową; zaba-