Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piéć wymówek; został tylko zaspawszy Marek, kilku poufalszych domowników, dwóch Saczków i zwykłe towarzystwo miejscowe. Ale mało któremu dworowi brakło około codziennego stołu do dwóch dziesiątek.
Hińcza uważał to za jakieś przeznaczenie, iż... zaspał.
Wyjechać przed śniadaniem, przed obiadem raczéj nader trudno, jeśli się kto co dnia nie wyrwie; po obiedzie znowu ciężka jazda i niewiele się drogi robi, a wieczorem tylko najbliżsi sąsiedzi mogą wyruszyć. Słowem, że pan Marek, nie wybrawszy się rano, potém już o podróży myśleć nie mógł.
Dom był zresztą bardzo przyjemny. Wąż dobre człeczysko z kościami, nie gadatliwy, nie klekot, rozumny i polityk wielki z ludźmi. Tylko gdy go nieco zagnało, czasem się do szabli rwał, ale ogień ten nie trwał długo, jakeśmy to już widzieli.
Około południa wyczekując obiadu, zebrało się wszystko do pokojów.
Po twarzach pań i panów znać było, że wzięto ostatnich na konfesatę, i że niewinność Hińczy w całym jaśniała blasku. Pani Saczkowa i Wężowa czując, że go niesłusznie wczoraj kwasem poczęstowały, chciały teraz naprawić to, nadzwyczajną uprzejmością.