Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marek się zadumał.
Pili wszyscy, jak mówiono na humor, dotrzymał im placu i na pobojowisku pobitych pogrzebał, bo się rozprowadzeniem ich zajął wraz z gospodarzem, który téż trzeźwo się utrzymał.
Kobiéty dawno już spać poszły, było nadedniem, gdy do wyznaczonéj mu izdebki w oficynie, dostał się pan Marek, okrutnie zmęczony i rozmarzony: przygody podróży, trunek, miłość, szumiały mu w głowie. Nie położył się wszakże tak rychło i swoim obyczajem parę razy w palce stuknął. Jechać! zostać! zostać! jechać! Co robić?
A nuż pani Kocowa naśpieszy? a nuż piękne oczy panny Klary wpiją się głębiéj w serce. Czy Wawrkowi kazać siodłać konie, czy zostawić go w spoczynku?
Myślał długo, nareszcie w niepewności spać się położył, aby sprawę zdać na losy — i tak dobrze chrapnął, że gdy się obudził, było już blizko południa.






Nazajutrz mniéj osób zostało w Wężownie; szlachta, która pojedynkowi za świadków służyła, po większéj części nad rankiem się wyniosła, aby od kobiét, gdy się prawdy całéj dowiedzą, nie cier-