Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ręki nie pozbawiło Saczka, oba mieli dosyć różnych znaków pamiętnych po rękach, ramionach i bokach. Węża pas na kilku nitkach się trzymał, tak był rozpłatany. I jak zawsze w podobnych razach się trafia, po upuszczeniu krwi gorącéj, i przeciwnicy zajadli i ich partyanci, ledwie już pamiętali i wiedzieli o co im chodziło.
Przyczyniło się do tego wielce, że pochód do lasu i bitwa, dobrze ich po uczcie wytrzeźwiły. Obwiązany Saczko śmiał się a Wąż go ściskał i całował, zapominając, że za każdym razem ranę mu raził. Oddalili się byli z całą tą historyą w las daleko, żeby o niéj baby nie wiedziały i nie narobiły krzyku. Na drodze spotkali pustelnika, napróżno usiłującego ich pogodzić; poszli więc z nim na łączkę, gdzie się tak szczęśliwie cała sprawa rozstrzygnęła.
Należało ją tylko koniecznie jeszcze zapić, do czego żadnego nie mieli przygotowania; pustelnik także nie, bo ten nad wodę ze źródła i sok z jagód, od lat dziesięciu w usta nic nie brał. Wąż zapraszał do dworu, który nie daléj małéj milki, stał na skraju leśnym, a konie czekały wszystkich na polanie, pół drogi do Wężowna. Marek także został zaproszony i zmuszony niemal jechać razem z nimi, choć go korciło dowiedzieć się, co za jeden ów był