Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i szczerbiły. Oba byli rębacze doskonali, ale charakter walki czynił ją nierówną; Saczko się rwał obcesowo a napastliwie i zuchwale, Wąż był uważny, zamyślony, ostrożny i chytrzejszy.
Saczko krzyczał, Wąż milczał.
Można już było przewidzieć co wyniknie, iż flegmatyk, jak to zwykle bywa, gorączkę pokona; zrazu jednak płatali się, nie czyniąc sobie szkody, rozcinając kontusze tylko, i ledwie drasnąwszy ciała: aż nareszcie Wąż, gdy mu się Saczko nie zakrył, chlasnął go okrutnym sposobem przez ucho i po ramieniu. Krew prysła jak z fontanny, rzucili się wszyscy, a najpierwszy szwagier na ratunek.
Było już przygotowanie wszelkie i plaster i szmatka i hubka i dekokt bardzo przedziwny, kupiony u Węgrzyna, doświadczony w takich razach, że krew tamował i ranę zabliźniał rychło.
Kłótnia, prawdziwie jak szablą uciął, zapomnianą wnet została i jeszcze ucha całkiem nie przyszyto, gdy się szwagrowie serdecznie ściskali.
Pustelnik patrzał na to zdarzenie, ramionami ściskając i kiwając głową: Marek był pomocny przy bandażowaniu.
Gdy do rachunku potém przyszło, okazało się, że oprócz owego królewskiego cięcia, które o mało