Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kruk na prawdę usnął, leżał twarzą do góry, z ustami otwartemi, a muchy mu słodkie wąsy obsiadły. Na czole miał szeroką marszczkę i oczy ze snu tęgiego, jakby w głowę powciągane.
Marek powoli z posłania się ruszył, opończą okrył, buty wdział, pocichu do drzwi się przysunął i strzegąc się aby wrota nie skrzypiały, wyśliznął się z szopki. Wszedł prościuteńko do stajni, aby Wawrka odszukać. Wawrek téż na folwarku do późna sobie pozwolił, spał jak kamień; obudził go pocichu:
— Sza! chłopcze! konie siodłać tak, żeby nikt nie słyszał: wyprowadzić za stajnię... i żeby wszystko było gotowe za ćwierć godziny.
Sam poszedł do studni, wiadro wody dobył, obmył się zdrowo, suknie podróżne z juk wziąwszy, przywdział; a oto i szpak już stał gotów.
Nie wypadało wprawdzie wyrywać się tak z gościnnego dworu gdyby złodziejowi, ale Marek zmiarkował, że dłużéj siedzieć nie było bezpiecznie.
Starościna z jednéj, Kruk z drugiéj, z trzeciéj bodaj Wojski z jedną z córek, na niego czatowali. Co było poczynać? nic; tylko zdawszy się na wolę Bożą, szpakowi rozwiązanie sprawy powierzyć.
Tak się stało. Siedli na konie z Wawrkiem;