Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc, podał pismo, które Marek nie czytając, za kontusz wsunął, nie okazawszy najmniejszego wzruszenia.
— Rozkaz do powrotu — ozwał się po chwili — ależ mój dobrodzieju, powiedzcie mi z łaski swojéj: czy to ja dziecko niedorosłe, czy pajac na pośmiewisko przeznaczony, czy sługa, któremu powiadają raz: jedź, kiedy nie chce; potém: wracaj, gdy mu nie na rękę powrócić; a on wszystko spełnić musi. Osobliwszym bo sposobem postępuje sobie ze mną pan Łowczy, a dalipan, po wyprawie z Rogowa na gwałt, już znowu teraz nazad do warcab i nudów tamtejszych, nie mam wracać najmniejszéj ochoty.
Kruk głową pokiwał.
— Waćpan wiesz — rzekł — jakie były i są stosunki Łowczego z Witowem: baba mu nie mało gorącego sadła zalała za skórę; nie dziw, że jéj nie cierpi, że ją nienawidzi... Dowiedział się pewno o spotkaniu, bodaj o soliterze, bodaj i o tém, że baba jegomości do Warszawy z sobą zaprosiła...
Marek się uśmiechnął.
— A myślicie, że mnie to tak łatwo wziąć i jak grzyba w kosz wpakować? Łowczy mnie dobrze zna.
— Babę jeszcze lepiéj! — zawołał Kruk — a jegomość jesteś inperitus, młokos, i choć butny, nie