Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nabrawszy otuchy, z ciekawością nadzwyczajną. I tak rósł.
Ze krwi szlacheckiéj zostało mu jedno, że nie wiedzieć zkąd i dlaczego butę miał okrutną. Dobre przyjmował, jako wypłatę należności, a za złe, nie umiejąc katechizmu jeszcze, płacił sowicie. Brał plagi i milczał.
Był ten zwyczaj zachowywany w klasztorze, że Ojciec kanafarz, chłopcom z obrachunku tygodniowego przypadającą należność wydzielał i dopełniał obowiązku nie szczędząc silnéj dłoni, którą potém obżałowany powinien był ucałować. Otóż chłopca nigdy nie można było do tego skłonić, aby dobrowolnie po rószczce Ducha Świętego, rękę O. kanafarza poślinił: musiano mu upartą głowę zgiąć i usta przycisnąć do dłoni.... aby formalność dopełnioną została.
Zresztą chłopiec był dobry: gdy go co bawiło, czynnie się tém zajmował; gdy go nudziło, ciężko było zmusić do roboty: w ogóle siedzieć na słońcu, dumać, ptaszki wykręcać, bąka puszczać, i z założonemi rękami leżeć do góry żołądkiem, było mu najulubieńszém.
Czasem gwoli odpoczynkowi i dumaniu chował się tak, że go po całych dniach szukać musiano. Miał on swoje komórki, skrytki, dziury, kąty,