Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na ten rozkaz śmiejąc się, wszystkie córki ustawiły się wedle wzrostu i lat, porządkiem, a ojciec je po imieniu ponazywał. Cóż potém! Marek, gdy się zmięszały, jednéj od drugiéj rozróżnić nie umiał: nie było ani jednéj brzydkiéj, a wszystkie téż do siebie podobne. Ochoczo się zakrzątnęło co żyło około przekąski przedobiedniéj, a już téż i pora stołowa się zbliżała. Z tego dnia pan Wojski musiał być już zupełnie zadowolonym, gdyż nim jeszcze do stołu przeszli, od promu zaczęto dawać hasła i znaki, iż nowi goście przybywają. Wojski jak był długi, żółty i chudy i niepozorny, tak zarazem gościnny był w sposób utrapiony; bez gości nie mógł żyć, sam w domu dnia nie wysiedział i dlatego cały system połowu gości ułożył. Jeżeli nie mógł się znajdować na promie, dawano do dworu sygnały, — służyła do nich związana z kilku, tyka ogromna z przyczepioną na końcu chustą białą, którą podnoszono i miotano. Naówczas Wojski wychodził śpiesznie i gości czasem opierających się jego ludziom łapał gwałtem. Tyka, którą nazywano we dworze proporcem gości — podniosła się raz. Wojski ledwie miał czas do bramy się dosunąć, gdy w objęcia jego rzucił się pan Gabryel Trzaska, herbu Trzaska, sąsiad niezbyt odległy, osoba wielce poważana i poważna, gdyż był niezmiernie bogaty.